Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

ba, czytają wszyscy jak w otwartej księdze w człowieku. Na czole hrabiego i Adeli równie jasno pisała się ona... Garbaty rozumiał, co tamte ogniste mówiły oczy.
— Nie wierzcie szatanowi... chciałby mnie pochwycić z sobą w przepaście, ale jam jest duchem swobodnym, porwanym ku niebu... drze szatę moją, a nie pociągnie mnie z sobą w otchłanie... Z walki tej ja wyjdę zwycięsko... W oczach moich świeci niebo, w jego wzroku śmieje się urągowiskiem piekło, wszystkiemu co ziemia ma niebieskiego...
Hrabia Zygmunt widocznie w tej niemej walce coraz bardziej czuł, że nie potrafi zwyciężyć, spuścił oczy na stół, podparł się ręką, zadumał... a ile razy źrenice jego przyćmiły się, wzrok hrabiny jaśniał goręcej i żywiej. Milcząca odważyła się w końcu zabrać głos, a harmonijny dźwięk jego, był nowym urokiem.
W głosie tym osobliwszego rodzaju nie było już wiosennej słodyczy, ale jakby ogromnej burzy przebrzmiałej dźwięczały echa... i burza wszakże ma harmonję swoją.
— Panowie, rzekła, cudną jest rzeczą sztuka, ale jako wyraz życia jest tylko nową formą jego, nie dla wszystkich dostępną... mówmy lepiej o tem, z czego ona powstaje, o życiu samem i jego niedoścignionych zagadkach... Stanie nam to na dłuższą biesiadę, niż Dekameronowe anegdotki... a mamy prawo rozrywać się, jak owi Florenccy tchórze co się obawiali moru... bo i nasz wiek pełen jest zaraz i śmierci i oczu od nich odwrócić się nie godzi, aby trochę nabrać siły, na cierpienie, które całą ściga ludzkość...
— Mówić o życiu, a o sztuce, to jedno, rzekł Sesti-