Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

czali, a co dziś przychodzą do imienia, do sławy, do talentu...
Dawniej po większej części uczeni, artyści nawet, rośli na pniach wielkich rodzin, możnych domów, dziś coraz mniej arystokracji krwi w arystokracji geniuszów... najwięcej biedaczków na tronie... Przepraszam jeszcze raz hrabiów i Vice-hrabiów, ale jeśli dawniej byli plemieniem wybranem, dziś już niem być przestali... I my ludzie z ludu jesteśmy przypuszczeni do uczty ludzkości... zdobywamy nasze miejsca za stołem w pocie czoła i boleści...
Z tego wstępu już się dorozumieć łatwo, że nie pochodzę z książęcej rodziny, że ojciec mój był i jest prostym pracowitym chłopem, że nim nauczyłem się lepić z gliny, wyrzynałem z drzewa główki do lalek...
Ojciec mój zapracowanych rąk i opalonej twarzy, wiele myślał i nie mając nauki, ma potężne władze, rozwinięte myśleniem samoistnem... Gdy ujrzał we mnie cień jakiegoś talentu i porywanie się zawczesne do tworzenia, rzekł mi raz surowo:
— Słuchaj Herman, ty myślisz o sztuce... nie o rzemiośle spodziewam się? Inna więc jest droga aby zostać artystą, nie ta którą sobie obierasz... Stań się naprzód sztukmistrzem w duchu, idź się uczyć, nie zaniedbuj rąk, ale nie sądź aby ręczna wprawa więcej ci co dała nad rzemieślniczą biegłość. Do szkoły! do akademji! a gdy wykształcisz w sobie człowieka, staniesz się artystą, jak zechcesz... bądź nim wewnątrz naprzód... ucz się, myśl, czytaj...
Miał stary wielką słuszność: rzeźbiąc byłbym doszedł co najwięcej do misternego rzezania poręczy do krzeseł, ucząc się mam nadzieję być godnym imie-