Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

ostatniego łajdaka, ale gdym cierpliwie przetrwał burzę pierwszą, poczęła mnie słuchać uważniej.
Po godzinnej jednak argumentacji zamknęła drzwi pod nosem, odprawując przekleństwem wcale niemiłem. Odszedłem niezrażony ważąc w głowie jakich środków użyć na dostanie za wzór Ewy, która w tej chwili właśnie doiła krowę w zamkniętym dziedzińcu.
Powróciłem do miasta w gorączce... Szczęściem dla mnie poczciwa moja gospodyni, która mnie dobrze znała jako człowieka surowych obyczajów, podjęła się negocjacji z wdową Halm i dziewczęciem... Skutkiem jej zabiegów dziewczę zgodziło się stać mi na wzór do mojego posągu, pod dozorem starej kobiety, dobranej za stróża... czego za złe mieć nie mogłem... Stanąłem do roboty z gorączką jeszcze, która czasem tworzy arcydzieła, ale najczęściej przeszkadza do opanowania zupełnego przedmiotu. W gorączce należy marzyć, ale chłodno wykonywać... choć często i przeciwny proces się trafia.
Myśl moja mózg mi paliła, wyrosła ona tak w mojej wyobraźni nim Gretchen wytargowano dla mnie, że gdy wzór nadszedł wydał mi się mizernym, karykaturą prawie, i ideał go prześcignął, choć na jego tle tworzył... Zląkłem się, ochłonąłem, począłem pracować... Gretchen ośmieliła się powoli, poznaliśmy się bliżej... Niewykształcona ta istota... obdarowana była z natury równie cudownie na umyśle jak na ciele... nie wiem może starzejąc pod ciężarem lat i powszednich trosk byłaby wyszła na bardzo pospolitą niewiastę, ale w tej chwili było to dziewczę zadziwiające... W głowie jej zarosłej krzakami niewiadomości, przesądów, ze środka tych chwastów strzelały kwiaty jasne i promienne...