Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/109

Ta strona została skorygowana.

brata, ale jak dobroczyńcę, jak ojca. Krew moją dałbym aby ci łzy oszczędzić. Ja na ten tryb życia twego patrzeć nie mogę, ten chleb, który u ciebie jem gorzkim mi jest niewymownie. Pozwól mi, abym się wyniósł i myślał o sobie. Służyć ci będę, być ciężarem — nie mogę.
Małdrzykowi łzy stanęły w oczach.
— Jordku mój — zawołał — jeżeli ty mnie kohasz, nie opuszczaj mnie. Opłacasz mi ten chleb, który z tobą łamię, radą, pociechą, samą przytomnością twoją.
Patrząc na ciebie łudzę się czasem żeśmy tam, — razem.
Nie dodawaj mi jednej więcej tęsknoty, gdy ciebie nie będę czuł przy sobie.
— Florku, potrzeba być mężnym — przerwał Jordan — słabych los gniecie — odwagi.
Zrób o co proszę. Wymów mieszkanie, wynośmy się.
— Nie mogę, jeszsze nie mogę — złamanym głosem dodał Floryan. — Pozwól mi, pofolguj, czas jakiś, zobaczysz... Znajdę środki.
Klesz, który pierwszy był zrobił już kroki sądził, że starczy on za wyłom w twierdzy, ulitował się nad przyjacielem i — umilkł.
Małdrzyk oddalił się do swego pokoju, zapalił cygaro, tarł czoło i przechadzał się niespokojnie.
Posłał Pawełka po Cymerowskiego. Wierny ten w początku służka Floryana, po wyciągnięciu