a w istocie sam się badając najlepiej wiedział p. Floryan, że — nie umiał nic. Nawet ten język francuzki, którym z takim wdziękiem władał, gdy mu nim pisać przyszło, gdyby go uczyć drugich potrzebował — nie starczyłby.
Dworowanie u Nababa, po ostatnich wyznaniach i skargach Floryana — uległo zmianie. Ostygł pan dla niego. Tłómaczyło się to tem, że nie życzył sobie z osobą tak skompromitowaną mieć stosunków, — i że — daleko dogodniejszy jeszcze, choć mniej pokaźny, Myśliński powrócił ze swej tajemniczej podróży. Plątał się, gdy go zapytywano gdzie był, mówił że używał świeżego powietrza, lecz zdradzało go wyrywające mu się słówka... o Homburgu i Wiesbadenie. Wygraną się nie chwalił.
P. Floryan znalazł parę razy u Nababa drzwi zamknięte. W ulicy gdy się spotykali udawał, że go niewidział. Wieczorem przyjmowano go zimno, na noc nie zapraszano. Służba, której twarze są najlepszym termometrem usposobienia panów — nie była dlań jak dawniej nadskakująco grzeczną.
Widocznie się go pozbywano.
Małdrzyk z myślą stracenia tej bezpłatnej gospody oswoić się nie mógł — zachodził tam, ale część dnia spędzać musiał na przechadzkach i w domu. Na obiady powrócił do francuzkiego hotelu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/148
Ta strona została skorygowana.