Stosunkowo czas ten spędzony na dworowaniu przy Nababie był krótki — lecz w życiu nic nie przechodzi nie odciskając śladu na człowieku. Małdrzyk nie czuł się tym co wprzódy, spadł o jakiś stopień w oczach własnych — zbiedniał moralnie. Upokorzenie czuł wewnętrzne. Żałował tego co uczynił, a jednak — któż wie, czy nowa podobna nastręczająca się zręczność, nie byłaby go znowu na upadek naraziła.
Czekał ciągle na list Jordana — panowało milczenie. Brak zajęcia, rozryki, wygód, towarzystwa, codzień czynił go nieszczęśliwszym. Nie pozostawało mu często więcej nic nad — przeszkadzanie pani Federowej w jej pracowitych zajęciach.
Jóźka, przypominała mu Monię, chociaż ani wiekiem, ni charakterem, ni twarzyczką nie była do niej podobną — chodził więc z nią się bawić, zaprzyjaźnił, i — łobuz dziewczyna, nauczyła się wpadać do niego, przewracać mu wszystko, — rorządzać się tu jak we własnym domu. Czasem w dodatku przyprowadzała małego braciszka, a Federowa za dziećmi musiała tu zaglądać.
Stosunki zawiązały się bliższe, gdyż poczciwa a mężna kobieta miała politowanie nad tym, jak ona go pocichu przed mężem nazywała — kaleką.
Gdy go do zbytku widziała przybitym, pod różnemi pozorami wyprawiała go z domu, wymyślała mu zajęcia.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/149
Ta strona została skorygowana.