z krzesłem do gospodarza, pochylił nad nim i coś mu do ucha szeptać zaczął pospiesznie, towarzysząc sobie ruchami wyrazistemi.
Opowiadania tego, porzuciwszy cygaro słuchał Naczelnik z niezmiernie wytężoną uwagą, a na twarzy jego malowały się różne uczucia niem wywołane. Zmarszczył się w końcu i zadumał.
Pan Zygmunt jakby przykrego dopełnił obowiązku odsunął się z krzesłem, westchnął i zamilkł. Cygaro złe, zapalone z trudnością, zagasło mu w czasie opowiadania, jął się zapalać je na nowo.
Tymczasem leżący na kanapie Naczelnik patrzał nań zdala, i można było posądzić go, że z pewną pogardą — i wstrętem przyglądał się gościowi.
P. Zygmunt usiadł, — przebąknął coś małoznaczącego i zakończył tem, że bez żadnego interesu przybył mu tylko złożyć swe uszanowanie, a wiedząc jak na przednowku trudno teraz o owies dla koni, ośmiela się prosić, aby parę furek, które nadejdą z obrokiem dla koni — łaskawie przyjęto. Dodał, że i żona tam coś miała przysłać do spiżarni.
Naczelnik podał mu rękę mrucząc podziękowanie.
Jakby miał jeszcze coś na sumieniu, p. Zygmunt przysunął się i począł usilnie prosić aby to
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/15
Ta strona została skorygowana.