co poufnie się mówiło o szwagrze — żadnych za sobą następstw nie pociągnęło.
P. Naczelnik ręką obojętnie zamachnął.
— Zmiłuj się — rzekł — jużciż nie sądzisz żebyśmy się my go obawiali. Sobie tylko piwa nawarzyć może.
I na tem wszystko się skończyło.
Dalej mowa była o koniach, bo urzędnik miał jednego brudno-kasztanowatego, do którego pary dobrać nie mógł. P. Zygmunt wskazał mu pocichu miejsce, w którem zupełnie, kropla w kroplę drugi był podobny — z czego radość była wielka.
Na tym podobnych informacyach, które bardzo się przydać mogły, zeszła blisko godzina, gość się pożegnał czule i uniżenie, i prosił Naczelnika jak o łaskę, aby dla niego z sofy nie wstawał.
W czasie tych odwiedzin pan Zygmunt miał ciągle wyraz twarzy frasobliwy, smutny, a postawę pełną poszanowania i uniżoności — lecz zaledwie wyszedł za podwórko, stał się innym człowiekiem.
Zdawało się że wyrosł, głowę dumniej podniósł, usta skrzywiły się wcale odmiennie; chód nawet był pewniejszy i zuchowatszy.
O tej godzinie dnia, chociaż u nas siesty odbywać po obiedzie nie ma zwyczaju, upał wielki opustoszył był miasteczko, w którem się to działo. Niewielu wytrzymalszych a pilnemi sprawa-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/16
Ta strona została skorygowana.