— Biedny człowiek! straciliście tyle — westchnęła litościwie gorącem wejrzeniem go mierząc pani Perron. — Tak, to prawda, lecz we Francyi znaleźliście serca sympatyczne.
Podała mu małą rączkę, którą Floryan ucałował w milczeniu, wzruszony.
Przyszedł tu z postanowieniem uwolnienia się, zapowiedzenia że praca mu teraz więcej czasu zajmować będzie; przyjęcie p. Adeli zupełnie pamięć tej poprawy — zatarło.
P. Perron zerwała się z kanapki, zbliżyła ku niemu zalotnie, podszepnęła mu coś wesołego, z czego się sama naprzód śmiać poczęła, pobiegła do szafy po biszkopt i wino, zaczęła gościa tak serdecznie przyjmować, tak podpieszczać, iż — biedny Floryan — znajdując ją czarującą, już ani myślał zrywać.
— Ja oddawna — mówiła zerkając nań pani Adela — wzdycham do spokojniejszego życia. Gdybym tylko znalazła kogoś poważnego, poczciwego, z którymby się resztę życia mogło spędzić. Bo ja, młodych nie cierpię.
Zaczęła malować przyszłe życie, gdzieś na południu Francyi, w maleńkim zameczku, z dobrą fermą — jakby tam ono błogo płynąć mogło.
Rozmowa możeby była niebezpieczny dla Małdrzyka zwrot wzięła, gdyby jeden z dawnych znajomych, komi-wojażer podróżujący z guzikami, nie wpadł niespodzianie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/235
Ta strona została skorygowana.