Do pułkownika z dawnych wojskowych wielu uczęszczało, lecz... wszyscy, z małemi wyjątkami, żyli prawie bezdomnie, mieszkali gdzieś po kątach, życie prowadzili oszczędne i zamknięte.
Pułkownik drugiego już czy trzeciego dnia w oczach Jordana był — marzycielem i dziwakiem, którego pomysły genialne nie prowadziły do niczego, oprócz wielkiej straty mozolnie chwytanych pieniędzy. Nieznajomość pierwszych zasad umiejętności, na których się wynalazki jego opierać musiały — była rażącą.
Klesz bardzo łagodnie i ostrożnie, aby miłości własnej wybujałej nie dotknąć, dał to uczuć pułkownikowi. Radził fachowych ludzi wezwać dla ocenienia i rady.
Stary wojak roześmiał się.
— To są pedanty i bałwany! Nie umieją nic — zawołał. — Koniec ten, że mnie z pomysłów okradną.
Gdy przyszło tym pomysłom nadawać w memoryale pewną oznaczoną formę, pułkownik nie umiał jej znaleść, plątał się, żądał jej od Jordana, a ten rady sobie dać nie mógł.
Po kilku próbach ostygł bardzo wynalazca.
— Dobry człowiek, ten twój kuzyn, odezwał się do Arnolda spotkawszy go — ale głowa tępa. Ograniczony — nie jest w stanie mnie pojąć, tak jak inni.
Ze swojej strony Jordan oświadczył kapita-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/237
Ta strona została skorygowana.