pan dla mnie jej trochę — nie wiąże to nas, a z tego co ludzie powiedzą, śmiać się możemy.
— Kochana pani Adelo.
— A! bez — pani.
— Więc kochana przyjaciołko — z wyrazem wdzięczności dodał Florek — daj mi czas, wymówię moje mieszkanie — i gościnność twą przyjmę.
P. Perron porwała się z siedzenia i z żywością dziecięcą, chwyciwszy go za głowę, pocałowała w czoło. Florek już ją obejmował rękami, gdy mu się wyrwała, paluszkiem pogroziła na nosie.
— Nie! nie! powinieneś szanować swą gosposię. Ale — mam słowo.
Florek podał rękę.
Siedli znowu przy sobie i rozmowa dalej płynęła, rozpryskując się na dowcipy, na których pani Adeli, nigdy nie zbywało. Chciała go tego dnia upoić, oczarować — skrępować, ażeby sam się o to starał czego ona pragnęła najmocniej.
Florek odszedł późno, w istocie upojony i szczęśliwy. Lecz powróciwszy do tej izdebki, w której mu surowego Jordana przypominało wszystko, gdy pomyślał o tem jakie jego przesiedlenie się uczyni wrażenie na przyjacielu — trwoga go ogarnęła.
Czuł w duszy, że popełniał krok, którego nikt pochwalić nie mógł. Wystawiał się na niebezpieczeństwo. Wiedział o słabości swojej.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/259
Ta strona została skorygowana.