Małdrzyka, bo ich tłum bulwarowy popychał i rozłączał. Małdrzyk teraz go sobie już doskonale przypomniał, jako szalonego zuchwalstwa gracza, chłopaka bardzo niemajętnego, który u książąt L. — nieraz jednego wieczora po sto tysięcy złotych przegrywał i wygrywał. Ale zkądże się wziął ten rycerz na paryzkim bruku? i to tak świetnie występujący, jakby tu już wrósł i miał czas bujnie zakwitnąć?
Ów Micio de Lada — nie miał nigdy żadnych nadzwyczajnych przymiotów, któreby jego karyerę tłómaczyły. Szkół nie skończył, nie umiał nic, po francuzku wyuczył się w towarzystwach, do których się wcisnął — lecz, czelność miał i energię niezrównaną. W kartach służyło mu nadzwyczajne szczęście, które za włosy chwytać umiał; a że u nas kto w karty grał wszędzie łatwy miał przystęp — Micio dostał się na książęce pokoje i tu tak sobie poczynał śmiało jakby do nich był stworzony.
Od tego czasu wiele lat upłynęło.
— Cóż pan tu porabiasz? — spytał elegant natarczywie dosyć.
— Jestem... jestem wygnanym, to jest zmuszonym byłem kraj opuścić. A pan.
Micio zawahał się trochę z odpowiedzią.
— Ja jestem chwilowo tylko zagranicą, mam znaczne interesa, zajęcie... które mnie zmusza część roku spędzać we Francyi. Rzuciłem się do
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/269
Ta strona została skorygowana.