cem niepospolitym, gdy się to mu łatwem zdaje.
— Byłem niegdyś niezłym — odparł zimno Florek — chociaż nie mogę pewno ani z najgorszym pańskim masztalerzem się dziś mierzyć. Pan to wiesz, że każdy koń, jak człowiek, wymaga stosownego do swego charakteru sposobu obejścia się. Są ludzie co koniowi z oczów czytają — ja dawniej to umiałem.
Konia przeprowadzano, Florek wodził za nim pożądliwemi oczyma, a dyrektor, sam najlepszy jeździec, słuchał i przypatrywał mu się z zajęciem. Miss Jenny rozmawiała z Miciem.
Małdrzykowi prawdziwie szalona myśl przyszła do głowy. Czuł w sobie nadzwyczajną siłę i niezmiernie pragnienie znalezienia się na siodle.
— Gdybyś pan kazał go osiodłać — rzekł — naprawdę, choć nie kawalkator, a prosty sobie polski jeździec i myśliwy, spróbowałbym ja czy też on mnie zrzuci.
Richard i miss Jenny spojrzeli nań z podziwieniem, uśmiechał się z taką pewnością siebie, iż i oni trochę zaufania powzięli.
— Seryo? — spytał dyrektor — chcesz pan spróbować? Chętnie się na to zgodzę, ale następstw nie biorę na siebie. Wprawdzie na placu dużo piasku... ale...
— Każ pan osiodłać, proszę! — odezwał się Florek.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/280
Ta strona została skorygowana.