pod pozorem jakimś, pożegnał gosposię i chciał odchodzić do mieszkania. Micio poszedł za jego przykładem. Potrzebował uniewinnić się przed starym znajomym ze swej natrętności, i nadskakiwania przy pani Perron.
Zapalili cygara; de Lada usiadł i rozpoczął rozmowę od tego, iż miał pewne, acz słabe nadzieje, umieszczenia go jako komisanta win w domu, z którym był w stosunkach. Z tą nowiną właśnie przybywał, gdy spotkawszy go gosposia nie puściła i zaprosiła do siebie.
— Zdaje mi się — wyjąknął zadumany Floryan — być może, iż nie będziesz się pan potrzebował o mnie troskać. Niechcący mi wskazałeś drogę. Któż wie? choć z wielkiem upokorzeniem, mógłbym przyjąć pewne obowiązki u pana Richard.
— A! a! — zawołał zdwiony Micio. — Toby było...
I nie kończąc zbliżył się do Floryana z rękę wyciągnioną.
— Pozwól być szczerym — cartes sur table.
Nie masz więc żadnych widoków z wdówką? Sam mi mówiłeś — parękroć stotysięcy — nieżonaty jesteś, ona wam sprzyja.
— I bardzo jej jestem wdzięczen — rzekł zimno Floryan — ale do ożenienia... dotąd ani ochoty nie mam, ani widoku.
Micio przeszedł się gorączkowo po pokoju.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/292
Ta strona została skorygowana.