L., u którego niegdyś na zielonym stoliku zdobył pierwsze epolety.
Ubrany wykwitniej niż dawniej, odmłodzony, z poważną minąp. Floryan dawał się widzieć na bulwarach prawie codzień, jadał w najdroższych restauracyach — lecz i tam nie bawił nigdy długo.
Na Polach Elizejskich, w lasku Bulońskim widywano go czasem samego na bardzo pięknym koniu, którego zmieniał często, lub w towarzystwie miss Jenny, a niekiedy anglikowi amerykanów.
Ci co obrachowywali i badali sposób jego życia — wiedzieli, że znaczniejsza jego część była pokryta nieprzejrzaną zasłoną.
Jak ze wszystkiemi tak samo p. Floryan obchodził się z panią Perron. Nie wynosił się od niej, było mu tam wygodnie, widywał gospodynię czasem parę razy na dzień — ale dawny z nią poufały i coraz serdeczniejszy stosunek, — naprzód się zachwiał, potem widocznie ostygać począł. Nie chciała go zrywać p. Adela, owszem tem silniej stała przy zachowaniu go, z uporem i wytrwałością niewieścią, tolerowała wszystko, gniew tłumiła w sobie, a widziała jak ten człowiek zwolna się jej wyślizgał.
Śniadania w domu jadał bardzo rzadko, obiady również, w mieszkaniu nocował wprawdzie, ale przychodził późno, zmęczony, zasypiał na
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/325
Ta strona została skorygowana.