Doktór Moulin, poślijcie po Moulin’a.
Posłano już po niego. Był to lekarz domowy, dawniej pono wojskowy i przy szpitalach praktykujący, może więcej chirurg niż doktór, co się najszczęśliwiej składało.
Perron tymczasem płacząc usiadła przy łóżku. Miała poczciwe, litościwe serce niewieście, a potem — Floryan, którego nawykła była niemal jak swą własność uważać, obchodził ją więcej niż każdy inny.
Drżała nad losem jaki jego i ją razem mógł spotkać, tem bardziej że Małdrzyk od niejakiego czasu nieszczęśliwym był w grze, wszystkie swe zapasy z kasy powybierał, był jej dłużnym sporo — i — p. Perron to położenie właśnie spodziewała się zużytkować, aby go do stanowczego kroku przymusić.
Miała największą nadzieję, najlepsze oznaki — i gdy się jej zdawało że stawała u celu upragnionego — los zachwiał całym gmachem, tak powoli i pracowicie budowanym.
Na zapytania o wypadku, o szczegółach — Floryan nie odpowiadał prawie, pogrążony był w sobie, osłabły. Osłupiałemi oczyma patrzał w sufit, a blade ręce jego chwilami ściskały się konwulsyjnie.
Doktór Moulin wpadł przestraszony, biegnąc wprost do łóżka.
— Co się stało!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/338
Ta strona została skorygowana.