com przeczuwał — mówił Zygmunt — ziściło się. Mam najpewniejszą wiadomość, że z powodu osób które w tym domu bywają, rozmów nieoględnych jakie się tu prowadzą — no, wprost całego twego postępowania nieopatrznego, jesteś pilnie podejrzany... gorzej niż to... zdaje mi się, że lada chwila pociągnionym być możesz.
Tu zniżywszy głos, szybko sypać zaczął do ucha panu Floryanowi — wiadomości, które w znacznej części były improwizowane.
Pod nawałem tych groźb, p. Floryan spoważniał, zmięszał się, ale zbytniej nie okazał trwogi.
— Proszę cię — odparł — gdyby nawet tak było jak mówisz, nie czuje się winnym; łatwo mi się będzie wytłómaczyć.
— Tak, gdyby cię do tłómaczenia się przypuszczono — odpowiedział Kosucki. — Jestem bardzo dobrze z Naczelnikiem, prośbą, datkiem, zaklęciami, wymogłem na nim tylko pewną zwłokę. Na łeb na szyję biegłem z tem do ciebie, dopóki czas, potrzeba się ratować. Na miły Bóg! dla siebie, dla dziecięcia, dla nas — zaklinam cię.
— Ale w jakiż sposób? jak — zawołał Floryan ręce załamując — ja tu nie widzę wyjścia.
— Wiesz co — sądź o mnie jak chcesz, — rzekł Zygmunt — wiem że nigdy nie miałeś do mnie serca, ale ja... kocham cię, wdzięczen jestem i gotów jestem zrobić, co tylko zdołam.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/34
Ta strona została skorygowana.