swój sentyment, lecz zataić go przed sobą nie mógł.
Ona zaś — wcale się z nim nie kryla. Rodzice, którzy widzieli że w przeciągu tych lat dwóch humor i ochotę do życia odzyskała — radzi byl lokatorowi.
Śmiałe dziewczę, kilka już razy pół żartemi powiedziało Jordanowi, że — powinienby się z nią ożenić.
— A jakbym pannę Ewelinę wziął za słowo, odpowiadał Klesz — dopierobyś zobaczyła, co to za brzydka rzecz mieć starego brudasa za męża.
— O! przepraszam! zmusiłabym go żeby brudasem nie był.
Żartowali tak sobie — lecz... nałóg codziennego widywania się, życia ze sobą — rósł co dnia.
P. Ewelina miała taką moc nad starym leniuchem, który najlepiej lubił siedzieć zgarbionym nad książkami, że mu pootwierane tomy zamykała i z siostrą i z sobą prowadziła na przechadzki.
Stosunek to był, jak widzimy, groźny bardzo dla Klesza, ale on sam dotąd nie przypuszczał aby inaczej mógł się skończyć, chyba trwając jakim był — do starości.
Kapitan Arnold, który w czasie świąt, odwiedzał siostrzeńca i widział jakie miejsce zajmował w rodzinie Jourdanów, potrząsał głową i mawiał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/349
Ta strona została skorygowana.