Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/362

Ta strona została skorygowana.

siątej odebrałem list[1] wyjechałem pierwszym pociągiem.
Małdrzyk o ile mógł zwrócił się ku przyjacielowi nie widzieli się tak dawno — tyle mieli sobie nawzajem do powiedzenia. Rozmowa przerywana rozpoczęła się zaledwie, gdy Perron weszła i zaczęła nastawać na to ażeby chory odpoczął.
Gwałtem niemal wyciągnęła Jordana.
— Niemożna go męczyć rozmową — szepnęła we drzwiach. — Każde wrażenie oddziaływa na stan jego ogólny, a ten na ranę.
— Jak długo to potrwać może nim się ona zgoi? — zapytał Klesz.
Wdowa poruszyła ramionami.
— Ja nie wiem, sam doktór oznaczyć nie może czasu — mówiła — zależy to od tylu okoliczności! Ranę sondują, drobne kostki wychodzą, a nim się potem zrośnie złamanie, nim stopniowo zabliźni rana... to pewna, że wyleczenie bliskiem nie jest.
Klesz niespokojny poszedł za nią do jej pokoiku. Perron już odzyskała była władzę nad sobą i miała jasne pojęcie jak jej należało postąpić.

Musiała się okazać przed przyjacielem bezinteresowną, miłosierną, wspaniałomyślną — był to jeden sposób ujęcia go na swą stronę. Przeniknęła go była wprzódy i znała z opowiadań Małdrzyka.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; po słowie list winien być przecinek lub spójnik i.