ciwiać się ożenieniu, gdyby go sobie życzył Florek, on — on, który — jak się wyrażał, mówiąc sam do siebie — tęż samą niedorzeczność miał popełnić.
Oświadczenie się i szalone zaręczyny z panną Eweliną — naprędce dokonane — wiązały go nietylko tam ale i tu... bo, bo cóż mógł mieć przeciw zupełnie podobnemu, lub nawet więcej usprawiedliwionemu postępkowi Małdrzyka?
A jednak — to ożenienie Floryana z wdówką, kobietą mającą więcej sprytu i może serca, niż wykształcenia — z kobietą której przeszłość była dwuznaczną mgłą okryta — zdawało mu się okropnością, nieszczęściem.
— Gdyby był sam jeszcze — mówił sobie Klesz — ale ma córkę, ma dla niej obowiązki. Dać jej taką macochę!
I chwytał się za głowę z rozpaczy. Pocieszało go to tylko, że ani Florek mu nic o ożenieniu nie mówił, ani ona nic nie napomknęła coby jakąś umowę prawdopodobną czyniło.
Nie było więc dotąd nic — oprócz — niebezpieczeństwa. Tak sobie mówił Jordan. A ja — dodał, na to tu jestem, ażebym je odwrócił, gdyby istotnie się okazało.
Zapomniał o tem że w chwili w którejby niebezpieczeństwo na jaw wyszło — zapobieżenie mu mogło bardzo być już niemożliwem.
Jordan przyrzekł sobie — choć go do Tours
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/365
Ta strona została skorygowana.