Upłynęło dni kilka od przybycia Klesza do hoteliku. Znaczniejszą część czasu spędzał on teraz przy łóżku chorego, usiłując wyręczać p. Perron, o ile ona dała się zastępować.
Jordan nie był zręczny w posłudze, nie miał wprawy, sam zamało potrzebował starań około siebie, aby mógł przewidzieć co człowiekowi trochę rozpieszczonemu potrzebnem było.
Wdowa kręcąca się cięgle z prawdziwą czy udaną wesołością przy łóżku, w pokoiku, zawsze z uśmiechem na ustach, z dowcipem jakimś na pogotowiu, z przysługą jakąś, która cudownie chorego zachcianki odgadywała — zjednywała sobie coraz więcej Klesza.
— Padłbym przed nią na kolana — mówił Jordan w duchu — gdyby się tylko za to wszystko nie kazała mu ze sobą żenić!
O ożenieniu wszakże dotąd wcale wzmianki nie było.
Małdrzyk wychwalał ją — a Klesz potakiwał