mu. Dla przyjaciela była też tak uprzejmą, tak miłą. tak uprzedzającą jak dla p. Floryana.
Jordan się uspokoił nieco.
Drugiego dnia wręczyła mu pocichu wszystkie listy, które dotąd leżały u niej zachowane, uprzedzając tylko że doktór stanowczo oddania ich zakazywał i że je odwlec potrzeba było.
Klesz musiał się do tego zastosować.
Mówili więcej prawie o nim, o pobycie, życiu i kolejach jakie w Tours przebywał, niż o chorym. Jordan o Jourdanach opowiadając przygotowywał potroszę przyjaciela do tego, czego przed nim nie chciał taić, lecz nie miał odwagi przyznać się jak naostatek zaszedł daleko. Od dnia do dnia odkładał to wyznanie.
Stan chorego w ciągu pobytu Jordana, nietylko że się nie pogorszył, lecz nawet polepszać się zdawał. Rozmowa nie męczyła go, śmiał się czasem, i wesołość mu powracała.
Gdy się czasem zwróciła mimo woli ku Lasocinowi, do Moni i jej listów, Jordan zręcznie odciągał ją na inny przedmiot. Zwlekał.
Jednego wieczoru wreszcie, mówiąc o Jourdanach, o swej izdebce na poddaszu, o poczciwej rodzinie, do której się przywiązał jak gdyby już do niej należał, naostatek dużo o pannie Ewelinie, której serce, dobroć i przyjaźń dla siebie z zapałem wynosił — dodał w ostatku:
— Wiesz Florek, ty będziesz niewinną przy-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/370
Ta strona została skorygowana.