spokój był zapewniony, lecz pamiątki stracone zostały.
Monia ubłagała Klesza, aby ojcu jej nie ważył się o tem wspominać.
Oprócz tego, człowiek po którym ani serca wielkiego, ani zbytniej ofiarności spodziewać się napozór nie było można, Micio de Lada, wywiedział się o mieszkaniu Floryana i zaprzysięgając mu się, że z rachunków przekonał się iż był dłużnym jeszcze, złożył do rąk jego parę tysięcy franków. Prawda że dnia tego, jak mówił, na giełdzie wygrał kilkadziesiąt tysięcy na jakichś cudownie idących w górę hiszpańskich papierach.
Być może iż nie samo sumienie, ani sama wspaniałomyślność skłoniły go do tej ofiary. Złożyło się tak że przyszedłszy do Małdrzyka, zastał przy nim córkę. Dziewczę, pomimo smutku, bladości, wychudzenia, miało nieopisany wdzięk i wyraz w twarzy, prawdziwie urok podbijający tych co z nią się spotykali. Począwszy od sług płci obojga, od najmniej podlegających urokom, kwaśnych i zgorzkłych ludzisk starych, aż do dzieci, Moni dosyć było z kim godzin kilka przebyć, aby go do siebie przywiązać.
Urok taki mimowolnie rzuciła na tego płochego Micia — dla którego miała to czego w żadnej paryżance znaleść nie mógł, coś — prawdziwego, szczerego, naiwnego, czego najlepiej grana komedya nie zastąpi.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/423
Ta strona została skorygowana.