— Station Posen!...
Ślicznym późnym już wieczorem wiosennym — dał się słyszeć wykrzyknik ten u drzwiczek wagonów, które się w niepoczesnym dworcu zatrzymały.
Pierwszy Micio de Lada wyskoczył na peron, zabierając torby i torebki, które rozkładał na ziemi. Wysiadła potem Lasocka, Monia, a towarzysz podał rękę podpierającemu się na lasce p. Floryanowi, który wzruszony, odezwał się cicho:
— Nareszcie, jesteśmy na swojej ziemi, między swojemi!
Toż samo uczucie biło w sercu Lasockiej i Moni.
Dziwili się tytko potroszę, dotąd w koło nie słysząc nic nad niemiecką mowę, głośną, a ledwie szepty urywkowe po polsku.
Mrok niewiele widzieć dozwalał. Zwolna wszyscy razem zaczęli wychodzić, przez natłok ludzi się przeciskając ku dorożkom, które na podróżnych oczekiwały.
Micio, znający Poznań potroszę, jeszcze nie był pewien czy ma wieźć do Bazaru, czy do Hotelu Francuzkiego. Floryan był za Bazarem, słyszał coś o nim, równie jak o Tellusie, którego wzniosły cel dawał mu wysokie wyobrażenie o poczuciu obowiązku zachowania ziemi w rękach polskich.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/434
Ta strona została skorygowana.