Kazano im czekać, p. Mieczysław coś obiecywał — trzeba więc było cierpliwie i spokojnie, powierzywszy się opatrzności, wyczekiwać jakiegoś zmiłowania Bożego i ludzkiego.
Zrana obie kobiety szły codzień na Mszę do kościoła, wracały potem do domu, gdzie już p. Mieczysława nie było. Rzadko przychodził obiadować z niemi, najczęściej do późna krzątał się w mieście a powracając nie miał się czem pochwalić. Wmawiał nadzieję jakąś, którą sam z dniem każdym tracił. Monia to czuła. Nadrabiał fantazyą niezręcznie. Floryan nudził się, co i na stan zdrowia jego wpływało. Nie miał nikogo znajomego oprócz Słomińskiego, który przychodził z narzekaniami i całym zasobem najgorszych zawsze wiadomości.
Stan ten jakiegoś oczekiwania, bez przewidzianego końca, coraz stawał się nieznośniejszym. Małdrzyk zatopiony w sobie, z początku kaszlu i osłabienia córki nie spostrzegł, nareszcie zwrócił na to uwagę. Posłano do apteki po pastylki, ale te wcale nie pomagały. Monia jednak im bardziej kaszlała, tem to swoje zakatarzenie wiosenne, jak je nazywała, starała się najniezręezniej w żart obrócić. Lasocka pierwsza czuwając nad nią po nocach, spostrzegła gorączkę i poty. Obawiała się prosić doktora, ażeby nie na bawić trwogą. Szepnęła coś o tem Miciowi, lecz ten uspokoił ją, nie biorąc tego naseryo. Zdawa-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/453
Ta strona została skorygowana.