Po wyjściu staruszki, która im swą pomoc obiecywała, Małdrzyk uśmiechnął się gorzko, myśląc na co zszedł i jakich mu los dawał opiekunów.
Nadszedł wkrótce Słomiński, któremu szydersko nieco p. Floryan opowiedział o znajomości ze Szląską i dawnym jej z domem stosunku. Pan Stanisław, który miał dar zapamiętywania kogo tylko zobaczył, i rozpytywania o każdego, zaraz sobie staruszkę przypomniał.
— Ale tu ją całe miasto zna, tę starą francuzkę — rzekł — bo ją tu francuzką zowią, toć dewotka pierwsza i jest w odorze świątobliwości! Całe dnie siaduje, klęczy i jęczy po kościołach, a spowiada się dwa razy na tydzień. Ale ba! — dodał — to protektorka lepsza niż jaki wielmożny pan, nie mówiąc o tem iż ma i drugą reputacyę, że — znaczne posiada kapitały!
Wybuchnął śmiechem Floryan.
— Co pleciesz, ona ma pozór żebraczki!
— Tak, ale skąpa nadzwyczajnie, i ludzie co ją zbliska znają, twierdzą, że się kryje z tem, ale znaczne ma pieniądze! Wszystko to pójdzie na kościoły!
Trzeciego dnia zjawiła się znowu Szląska, aby popatrzeć na Monię, ale o skutku swych zabiegów u duchowieństwa nie powiedziała nic. Była trochę smutniejszą.
Micio biegał jak zawsze, i powracał z niczem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/459
Ta strona została skorygowana.