na ostatku. Zapłaciwszy procenta, jeśli zostanie chleba kawalątko — Bogu dziękować. Majątki jak dojrzałe gruszki spadają w ręce niemieckie.
Tak! tak, pan się dziwisz może, ale to święta prawda.
— Jabym chciał małą jaką dostać dzierżawkę — rzekł Florek — bylem przeżył, aż się zmienią okoliczności.
P. Ksawery się roześmiał.
— Pan sądzisz, że się zmienią kiedy okoliczności? No, a na tę małą dzierżawkę, ile pan masz kapitału do dyspozycyi?
Małdrzyk zarumienił się mocno, zająknął i nie odpowiedział.
P. Ksawery spojrzał nań złośliwie.
— Szkoda tu czas tracić — dodał — jabym radził jakoś... gdzieindziej... obrócić się. Tu nie ma co robić! Słowo daję.
Nastąpiło złowrogie milczenie. Przybyły, heroicznie tak zwalczywszy stracha, widząc że Małdrzyk nie wyglądał na suplikanta i wcale napastniczej nie miał miny, doświadczył uczucia jakiegoś jemu samemu niezrozumiałego. Uczuł się śmiesznym i okrutnym. Wstyd mu było. Chciałby był niewielkim kosztem naprawić sobie opinię człowieka, który w nim wzbudził pewne — politowanie. Westchnął parę razy.
Przez myśl mu przeszło — dać z lichem coś odczepnego!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/462
Ta strona została skorygowana.