ukryła ją pośpiesznie, napiła się wody, której Lasocka jej przyniosła, sparta na ręku siedziała długo jak martwa.
Małdrzyk też, choć się sam starał uspokoić, całą noc spędził w snach gorączkowych.
Nazajutrz rano, Mieczysław był już w biurze prezesa, do którego nierychło go wpuszczono.
Urzędnik który tu miał prawo zupełne rozporządzania jak mu się podobało ludźmi o wychodźtwo choćby tylko posądzanemi, przyjął zameldowanego w salonie bardzo przyzwoicie, ale z pewną skromną powagą urządzonym. Był to mężczyzna już niemłody, jak wszyscy prusacy w szkole wojskowości naprzód wyćwiczony, mający też powierzchowność raczej pana generała na urlopie, niż cywilnego urzędnika. Twarz jego spokojna, dość łagodnego ale smutnego wyrazu, nic nie mówiła. Oko tylko było przenikające i pełne inteligencyi. Ust zamkniętych mógł mu dyplomata pozazdrościć. Obejście się było zimne, ale wyszukanie grzeczne. Spytał po niemiecku czem służyć może. Micio opowiedział w krótkich słowach z czem przychodził, o co prosił i wymownie wystawił położenie Małdrzyka, politycznie wcale nieskompromitowanego i t. d.
W czasie wykładu tego, którego słuchał prezes bardzo cierpliwie, nie przerywając, twarz jego coraz się posępniejszą stawała.
Gdy Micio skończył, milczał chwilę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/480
Ta strona została skorygowana.