Nazajutrz wszyscy jeszcze odpoczywali, gdy Micio się zerwał, ubrał pocichu i wyszedł na miasto — dla rozpatrzenia się w niem.
Włóczył się tak wiele po świecie, iż nie mógł przypuścić, żeby tu kogoś znajomego nie znalazł. Puścił się w ulice, potem po hotelach, rozpatrując pozapisywanych na tabliczkach podróżnych, lecz... nazwiska hrabiów, baronów, ritterów a nawet szlachty — wszystkie obco mu brzmiały. Powrócił więc do hotelu, gdzie Małdrzyk z cygarem w ustach napawał się „Czasem“.
Siedli studyować to pismo, szczególniej dla „przyjezdnych“ — czyby się jakie znane nazwisko nie znalazło. Około południa Lasocka z ułożoną spokojnie twarzą przyszła im oznajmić, że Monia jest jeszcze drogą zmęczona, i że lepiejby było, aby jadła u siebie i odpoczywała.
— Wiesz co, panie Floryanie — odezwał się Micio — w takim razie my moglibyśmy zejść na dół do restauracyi. Ludzi się tam, jak mi mówiono, zbiera dosyć. Nie jest to la fine fleur tutejszego towarzystwa, którą znaleźć można pod Różą i u Herteux — no... ale —
— Chodźmy, i owszem, to mnie rozerwie — rzekł Małdrzyk — a przyznaję ci się, że potrzebuję trochę dystrakcyi... Zobaczymy poczciwe oblicza naszych... hreczkosiejów, kto wie, może kogo z tamtych stron.
W godzinie obiadowej zeszli w istocie na dół
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/498
Ta strona została skorygowana.