Spojrzał zapytany, poszepnął coś i złożył się niewiadomością.
Przybyłym był Jordan, który żonę w Tours porzuciwszy, na wiadomość o chorobie Moni i jej symptomatach, natychmiast przybiegł do Krakowa.
Małdrzyka — owego niegdyś szukającego tylko rozrywek i zapomnienia kłopotów Florka, znalazł wynędzniałym i zdrętwiałym. Rzucili się sobie w objęcia i popłakali.
Monia, która drzemała w krześle w sąsiednim pokoju, po chodzie poznała przyjaciela, przeczuła go, zawołała głośno — Jordan, chciała wstać i iść na powitanie ale ją siły opuściły.
Wykrzyk jej usłyszawszy, Klesz z ojcem pospieszyli do niej. Lasocka podała już wody. Monia z ręką na piersi, blada, z ustami sinemi, z oczami które choroba powiększyła, piękna jak anioł, a straszna jak obraz śmierci — z płaczem powitała Jordana, króry poklęknął przed nią.
— A! a! jakżeś ty dobry, mój przyjacielu — mówiło dziewczę, ciężko oddychając — odgadłeś myśl moją. Ja cię tak widzieć pragnęłam, tak mi cię brakło. Teraz, przy tobie, ja zaraz, prędko, prędko wyzdrowieję!
I śmiać się zaczęła, przytrzymując go przy sobie, przypatrując się trochę zestarzałemu a razem jakoś zażywniej i zdrowiej wyglądającemu Kleszowi.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/511
Ta strona została skorygowana.