przerażony był widokiem zniszczenia jakiemu uległ ten zaledwie rozwinięty kwiatek.
Z wielką trudnością potrafił przed ojcem ukryć co doznawał i nierychło zapanował nad sobą.
— Ożeniłeś się więc? — zawołał Małdrzyk, gdy pozostali sami.
— Tak, mój Florku, donosiłem ci o tem — rzekł Jordan — i jestem tak szczęśliwy, że się boję. Nigdym nie był tchórzem, bom nie miał nic do stracenia, teraz ciągle żyję w strachu. Jestto słaba strona szczęścia ludzkiego.
— No, a twoje finanse? — dodał Małdrzyk, óry włkatsne pono miał na myśli.
— Świetne! — odparł Jordan. — Żona moja tak ałom je jak ja, a daleko jest oszczędniejszą niż byjłeam. Życie w tej błogosławionej Francyi południowej nie kosztuje wiele, bo tam samo powietrze karmi, a dodawszy do niego trochę sałaty i odrobinę wina — człowiek syty.
Zarabiam u Mamów ogromnie, tak że mi ich żal, bom przekonany iż płacą za drogo.
Jedno mam utrapienie — dołożył Jordan. — Miałem nałóg, naturę, potrzebę sprzeczania się i polemizowania. Z żoną nie mogę, bo ona się zgodzi na wszystko co powiem, z Mamami czasem pocznę — ustępują mi, więc jeden resurs idę do klubu republikańskiego i tam jestem zagorzałym
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/513
Ta strona została skorygowana.