jemnić zabawkami, które wymyślał. Znosił jej kwiaty, zbierał dla niej książki, bawił opowiadaniami i z troskliwością niańki, gdy widział znużenie, ustępował na palcach.
Przy nim Monia zdawała się nieco lepiej — trochę sił zaczerpnęła w atmosferze otaczającej — wesołość jej naturalniejszą się zdawała. Micio tym błyskiem nadziei zwiedziony, począł już obmyślać podróż do Meran. Odzyskał on był resztki jakieś swojego mienia, pościągał sumki należne i spodziewał się podróż ze wszelkiemi wygodami dla chorej tak urządzić, aby jak najmniej czuła znużenia.
Klesz zapytany czyjej towarzyszyć będzie — ofiarował się także. Małdrzyk złudzony polepszeniem — wahał się czy ją ma puścić z Lasocką, a sam pozostać na straży spodziewanej dzierżawy, czy jechać z dzieckiem razem...
Najżwawiej zajmowała się podróżą i przygotowaniami do niej sama Monia.
Kończył się sierpień. Mówiono ciągle o podróży... z dnia na dzień ją odkładając. Dr. Dietl badał puls i znajdował, że się spieszyć nie było potrzeby. Jesień zapowiadała się piękną, a w Maran i październik gorący bywa, jeżeli nie jest dżdżysty.
Lasocka, która chodziła wybuchła, osłabła i pół żywa, dnia jednego zbliżyła się do łóżka dłużej niż zwykłe usypiającej Moni. W ulicy
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/515
Ta strona została skorygowana.