przytomnych — nie widział nic — zdawał się nic nie czuć. Rzeczywistość nie istniała dla niego.
Na p. Mieczysławie rozpacz inny wywarła skutek, walczył z sobą — rzucał się — biegał na cmentarz, powracał do pokoju, w którym leżała chora Lasocka, rwał się w świat, chciał jechać i nie miał siły się oddalić.
Można było przewidzieć, że gwałtowne to uczucie ulegnie w końcu czasowi — zmieni się w smutek i życia wymaganiom ustąpi.
Klesz napozór był zimny. On jeden zachował tu przytomność, siłę zajęcia się wszystkiem, urządzenia pogrzebu, umiał się zaopiekować wszystkiemi.
Można go było posądzić o obojętność, a miał tylko męztwo bohaterskie, bo cierpiał więcej, inaczej niż oni wszyscy. Nie zapomniał ani o stroju dla umarłej, ani o kwiatach do trumny, ani o grobowcu, ani wreszcie o skamieniałym ojcu.
W kilka dni Micio oświadczył mu pocichu, że niepodobieństwem jest dla niego pozostać tu dłużej, że jest zmuszony lecieć gdzieś w świat... bo mu te miejsca zbyt boleśnie szczęśliwą przeszłość przypominają.
Zamówił grobowiec dla Moni — milcząc pocałował w czoło Małdrzyka, który zdawał się tego ani czuć ni rozumieć, ścisnął rękę Jordana, poszedł do Lasockiej — od której wyrwał się szlochając — i zniknął...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/517
Ta strona została skorygowana.