Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/534

Ta strona została skorygowana.

Półgłosem prowadzona rozmowa jej z Floryanem, przedłużyła się, a gdy w końcu prałat się ruszył, oni też wzięli za kapelusze, znajomość między litościwą duszą a Małdrzykiem, zdawała się tak dobrze zawartą i ustaloną, jakby nie po raz drugi widzieli się w życiu.
Klesz mógł sobie powinszować, a jednak zrobiło mu się bardzo, bardzo smutno. Jakże słabem, biednem jest to biedne serce ludzkie — pomyślał sobie w duchu, że lada co może w niem najboleśniejszą zagoić ranę? On jeszcze płakał nad tą swą ukochaną Monią — a Floryan już szukał pociechy, już pragnął o niej zapomnieć. Dla kogo?
Jordan z tym smutkiem powrócił do domu. Przyszłość też, niepokoiła go trochę. Znał dobroduszność, powolność, nierozwagę Małdrzyka. Lękał się o niego.
Wieczorem nic z sobą nie mówili. Drugiego dnia Małdrzyk przy śniadaniu zaczął chwalić litościwe serce niewiasty.
Ona zaś swe posłannictwo tak wzięła seryo, iż na dzień następny dostali zaproszenie na obiadek, na łyżkę rosołu.
Klesz wątpił czy je przyjmie przyjaciel, który ludzi unikał, ale Małdrzyk ani się zawahał.
Oprócz nich zaproszonym był i ks. prałat. Skromny obiadek, bardzo dobrą zdradzał kucharkę a w gospodyni, kobietę nieobojętną na małe przyjemności życia. Zbytku nie było, ale jedzenie