Klesz bystro spojrzał na niego.
— W istocie — odparł — osoba miłosierna, winniśmy jej wiele, ale proszę cię, Florku, ty co sam siebie znasz że łatwym jesteś do przywiązania się — i do związania swych losów z każdą kobietą, która ci się podoba — nie daj się...
Małdrzyk nie dozwalając mu dokończyć, zwrócił się żywo.
— Proszęż cię, nie obawiaj się o mnie. Żenić się nie myślę, a ona za mąż wychodzić, co nie przeszkadza byśmy byli dobremi przyjaciołmi.
— Przeciw temu nie mam nic — odparł Jordan.
Klesz śpieszył tak z wyjazdem iż zaledwie czas miał wpaść do panny Pelagii na pożegnanie. Wprawdzie mówiła ona że bolała bardzo iż ich opuszczał, ale na twarzy prędzej radość niż smutek wyczytać było można. Chciała go opatrzyć w zapasy na drogę, wyprowadziła aż do ganku... i prosiła aby zupełnie był spokojnym o przyjaciela.
Klesz tegoż dnia na dworcu uścisnąwszy jeszcze Małdrzyka ze łzami na oczach, wskoczył do wagonu i lokomotywa poniosła go ku Zachodowi...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/539
Ta strona została skorygowana.