jej pomarszczona, chmurna, jakby zagniewana, nigdy się prawie nie rozjaśniała.
Dzieci za to wyrosły — lecz panienki miały coś w sobie rysów nieklasycznych ojca, a chłopak przystojniejszy od nich, wyrazem jakiegoś rozpasania na swój wiek nadzwyczajnego, odstręczał.
Pani Rose, guwernantka czy bona, szwajcarka, skutkiem atmosfery burzliwej w której żyła, miała też fizyognomię zniecierpliwionej męczennicy. Gdyby jej nie opłacano sowicie, pewnieby dawno podziękowała za swą służbę.
W kilka dni po przybyciu do Karlsbadu, po rozpoczęciu kuracyi, którą pani u Sprüdla, a mąż u słabszego brał źródła — jednego ranka cała ta rodzina siedziała pod Słoniem ranną pijąc kawę.
Nikomu jeszcze tu państwo Kosuccy znani nie byli.
Obok nich, u tego samego stolika, po stroju polskim łatwo było można poznać kilku obywateli galicyjskich, ludzi dobrej tuszy, których właśnie ten nadmiar zdrowia sprowadził do karłowych warów.
Towarzystwo tych panów, którzy ze sobą fajki na długich cybuchach z paradnemi bursztynami poprzynosili, było bardzo wesołe. Mówili, obyczajem polskim, głośno i krzykliwie, śmieli się zamaszysto, a że rodzina Kosuckich nie miała czem zwrócić na siebie ich uwagi, wcale na nią nie zważali.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/547
Ta strona została skorygowana.