rowski ściągnął do obiadowej godziny. Ponieważ Jordan był smutny i milczący, p. Floryan na obiad zaprosił gadułę, który nie odmówił. Wesół był i plotki sypał jak z rękawa.
W kilka dni potem, gdy już Małdrzyk zbiegiem szczęśliwych okoliczności tylu znalazł znajomych starych i tyle nowych porobił znajomości, że cały dzień miał towarzystwo a Cymerowski z uczucia koleżeńskiego obowiązku nie odstępował go prawie na chwilę i posługiwał mu nadzwyczaj gorliwie, Jordan, który nie mógł się oprzeć smutkowi, jaki go uciskał, błądził najczęściej sam po mieście i okolicach.
Jak Floryan szukał rozrywki pomiędzy ludźmi, tak przyjaciel jego w samotności, albo właściwiej powiedziawszy, w studyowaniu ludzi, kraju i tego nowego świata, na którego ląd burza ich wyrzuciła.
Floryan po swojemu, brał lekko wszystko — Jordan podejrzliwie i nieufnie. Tu na tym nowym gruncie, nie mógł się bezpiecznie obracać i nie czuł się swobodnym, dopókiby lepiej go nie poznał.
Studya, jak ten co je robił, były dosyć fantastyczne. Bystry umysł Jordana miał ten dar intuicyi rzadki, który dozwala z niewielu po-