proszeni byli do hrabiny P., której chory, niewstający z fotela mąż, potrzebował dystrakcyi.
Małdrzyk w domu, sam jeden, nie mógł wytrzymać. Napastowały go w samotności myśli duszące, przykre — wspomnienia, przeczucia, żale, których czuł nieużyteczność. Wyszedł więc sam jeden — i machinalnie powlókł się na terrasę w nadziei spotkania tam kogoś — pochwycenia, choćby już Cymerowskiego, który go nudził powtarzaniem jednych zawsze historyi z wojny stanowiącej epokę świętą jego życia.
Przeszedł jednak terrasę razy kilka, tam i nazad, napróżno szukając znajomej twarzy. Mrok był jeszcze dozwalający doskonale rozpoznawać przechodniów. Piękna postawa, twarz męzka typowa p. Floryana zwracały nań uwagę, osobliwie kobiet przesuwających się tu powoli pojedynczo i parami. Fizyognomia człowieka mówiła im, że to musiał być jeden z tych ludzi, których łatwo zdobyć można. A żadna z kobiet nie wątpi, że gdy zdobędzie — utrzyma; chociaż z p. Floryanem właśnie to było najtrudniejszem.
W istocie nasz wygnaniec znudzony, był w tem usposobieniu i stanie ducha, że zdobytym być pragnął. Oprócz innych tęsknot doznawał i tęsknoty do towarzystwa niewieściego, którego tu nie miał.
Lubił preliminarya romansu, choć zwykle i
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/71
Ta strona została skorygowana.