— A, jako żywo! — ofuknął Pawełek. — Służąca powiada, że jest wendka, licho wie co to znaczy, ale z takiego narodu co niby po naszemu gada, tylko przekręca — a rozumie wszyćko. Ze służącą tą to ja mogę przecie się rozgadać. Powiada, że jak panowie z sobą rozmawiają, bez mała też rozumie.
— Dobrze o tem wiedzieć! — dokończył p. Floryan, który posłyszał w tej chwili wracającego Jordana.
Jakkolwiek byli z sobą bardzo dobrze, Małdrzyk o swej śmiesznej przygodzie nie powiedział mu nic. Wstydził się jej i płochości swej — a choć domyślał się, że wszystkowidzący Jordan pewnie córkę gospodyni znał już z widzenia i mógłby był mu coś o niej powiedzieć, nie zaczepił go o nią.
Klesz tłómaczył się z opóźnienia swego. Powracał z Filipem z przechadzki, ku Plauen, którą dla miłości fotografa przedsięwziął, bo Żyrmuński przez cały dzień nawąchawszy się fotograficznych wyziewów, potrzebował ruchu i świeżego powietrza.
— Żal mi okrutnie Filipa — dodał Jordan — mężna w nim dusza, charakter silny — ale przewidzieć można, że w walce z losem padnie. Gdyby miał całą swobodę umysłu, i nic na sercu — szłoby mu lepiej. Człowiek boleścią złamany, siły traci.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/76
Ta strona została skorygowana.