lerowej. Skutkiem atencyi było, że ośmielono się ich obu prosić na wieczerzę i poncz, ale Małdrzyk był zaproszony na obiad i wista, i Jordan przez ciekawość poszedł sam do gospodyni.
Znalazł tu samą tylko jej rodzinę, starszą siostrę, osobę poważną i otyłą, także wdowę, która jadła dużo a nie mówiła tak jak nic, brata urzędnika w ministerstwie skarbu, typ biuralisty i jakąś kuzynkę niesmacznie ubraną, z okrutnie wielkiemi rękami i nogami płaskiemi.
Przyjęcie orgraniczyło się na zimnych mięsiwach, sałacie z kartofli ze śledziem (najpospolitszej i ulubionej świątecznej potrawie sasów), kawie, którą się pije zawsze — a na ostatek ponczu.
Ten stanowił epilog uczty, wszyscy się rozochocili — pani Lina i reszta familii dla poufalszej zabawy wyszli do drugiego pokoju, a, Jordan ulubiony gospodyni pozostał z nią w saloniku.
Poncz niespodziane wydał owoce, wzruszona, rozrzewniona, wspomnieniami lepszej przeszłości pani ober-kontrolerowa całe swe życie, dole jego i niedole roztoczyła przed chętnym słuchaczem. Szczególniej rozczulała się nad losem ukochanej córki, której się nie mogła odchwalić. Ze szczerością, której później może żałowała, opowiedziała Jordanowi, o młodym owym mężczyznie, który się tak kochał w Linie, był z nią zaręczonym, i — nim poszli do ołtarza... na tamten świat śmierć go zabrała.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/86
Ta strona została skorygowana.