Floryan się skłonił.
— Z obowiązku chciałem zrobić znajomość.
Małdrzyk wskazał krzesło.
Komisarz nie siadając, począł się po mieszkaniu rozglądać ciekawie.
— Bardzo wygodny lokal? nieprawdaż? — spytał ciągle się sam do siebie śmiejąc, bo mu robić musiało przyjemność widzieć pomięszanie Floryana.
Ale musi pana drogo kosztować? — dodał.
— Nie tak bardzo — rzekł sucho Floryan, który zaczynał się chmurzyć, bo mu się wizyta nie podobała.
— Długo tu panowie myślą bawić? — ciągnął dalej komisarz — bo wiem, że pan ma towarzysza... Jordan Klesz? wszak tak?
— Bardzo dokładnie pan jesteś uwiadomiony — przebąknął Floryan.
— To mój obowiązek — szydersko kończył przybyły. — Muszę wiedzieć czem się kto zajmuje, gdzie bywa, a nawet czy ma fundusz do utrzymania się.
Odchrząknął.
Rumieniec okrył twarz Floryana, który drgnął oburzony tą indagacyą. Bystre wejrzenie gościa dostrzegło tego poruszenia i śmieszek stał się jeszcze zjadliwszym.
— Pan daruje — rzekł uniżenie się kłaniając — iż go inkomodowałem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/93
Ta strona została skorygowana.