trzała nań z jakiemś wahaniem, zaczerwiniła się i zaczęła przepraszać.
— Tyle bo mam tych wydatków.
Klesz nic od niej się nie dowiedziawszy i wyrozumiewając tylko, że coś przecie spowodować musiało odwiedziny komisarza — poszedł do Filipa.
Lecz do niego się docisnąć o tej godzinie rannej w pracowni, która szczególniej dla podawania potomności rysów kucharek, pokojówek i ich szaców (kochanków) była ufundowaną, a te w tym czasie wycieczek na miasto najwięcej się zgłaszają — w godzinie tej było trudno.
Fotograf, u którego Filip pracował robił pono niezłe interesa, ale fotografie niedobre.
W Saksonii wszystko co jest obrachowanem na masy, przystępnem dla nich, wiedzie się najlepiej. Tu też niezmiernie mało jest zakładów zbytkowny towar sprzedających, a te są dla cudzoziemców tylko przeznaczone.
Najwięcej zarabia piwiarnia, w której i minister i wyrobnik za dwadzieścia fenigów chłodzą się gambrynusowym nektarem; najlepiej też stosunkowo wychodzi fotograf, który tanio, z prosta odbija na papierze kucharki i żołnierzy.
Kilku nadwornych fotografów, każe sobie płacić drogo, produkuje arcydzieła — lecz sława ich nikogo nie ściąga, bo tu pierwszym warunkiem — taniość.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/96
Ta strona została skorygowana.