Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

Złożyła ręce na kolanach i wpatrując się w Wojtusia, siedziała milcząca.
— Kajo, chwała Bogu zdrów... nauka idzie dobrze...
— Czy ma on tam wszystko, co mu potrzeba? bo nigdy o nic nie poprosi! Pracując tak przynajmniejby na niczem zbywać mu nie powinno, a tu często tak trudno... dostarczyć.
Zarumieniła się, oczy spuszczając.
— A! proszę pani — odezwał się wesoło Wojtuś — my młodzi nie wiele potrzebujemy, a Kajo młodszy i wytrzymalszy odemnie. Kiedyż człowiek ma więcej sił do znoszenia wszystkiego, jeśli nie za młodu?
— Cóż więcej! co więcej? mów mi pan o nim... jak wygląda?
— Bardzo dobrze... Radbym tylko może, ażeby mniej chodził do tych Niemców...
— Dlaczego? — spytała matka.
— A! widzi pani, oni go trochę bałamucą tą swoją wdzięcznością, a to czcze formy, bo oprócz grzeczności na nic tam rachować nie można.
— Dobra i grzeczność ich! — przerwała Rejentowa — zawsze Kajo zyskał choć dom przyjazny, za co Bogu dziękuję.
Wojtuś się zmusił do śmiechu...