— Aleś ty jej przecie nie stracił! — podchwycił Wojtuś.
— A! tak — ale — cóż chcesz? — jestem żonaty... jestem ojcem... mam żonę chorą...
Pociągnął znowu ręką po twarzy.
— Chorą? — zawołał Wojtuś.
— Tak jest — nie zdrową — nie ma nic niebezpiecznego... Karmi małego Fryca...
— Jakto Fryca? — krzyknął wojtuś — twój syn ma imię Fryc!
— A! proszę cię! — imię, to wszystko jedno... fantazya Helmy, której bohaterem jest Fryderyk W...
Wojtuś osłupiał i zamilkł... nie śmiał mówić nic o tem więcej. Zrozumiał, że biedny Kajo był pod pantoflem żony i że wkrótce sam zapewne zacznie się przekonywać o genialności i bohaterstwie wielkiego Fryderyka.
Wyszli więc razem do Thiergartenu.
— A! wiesz — zawołał, biorąc go pod rękę Wolski, jakby zapomniawszy się — zdaje mi się, żem się po długim śnie ciężkim przebudził znowu — jesteśmy razem, mówimy tym językiem, który mi matkę przypomina.
Wspomnienie to zamknęło mu na chwilę usta — spuścił głowę.
— Czy masz co do czynienia w Berlinie? — przerwał garbus.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.