Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

Wolski spoglądał na zegarek i zdawał się spieszyć, ledwie więc mieli czas zamienić kilka pytań i odpowiedzi, które nie wiele nauczyć mogły.
— Wstyd mnie, mój drogi Wojtku — odezwał się nareszcie Wolski, — że ci nie mogłem dotąd i dziś jeszcze nie będę mógł uiścić się z długu.
Ruszył ramionami. — Nigdy tylu nawet frydrychsdorów nie miałem razem w mojem posiadaniu, ileś ty mi ich dał wówczas na drogę...
Wszędzie, gdzie jestem, klientela moja składa się prawie z biedaków, co po pięć srebrników płacą za poradę lub nawet po półtrzecia... Żonie, dzieciom, zawsze czegoś potrzeba... ja się obchodzę, jak mogę, przestałem nawet palić cygara, i z tem mi zdrowiej. Gdyby nie Vorschuss, którym się z Helmą podzieliłem, nawet na kampanię tę wybraćby się było trudno... Są ludzie predestynowani... Garbus nie chciał już czynić wymówek zapóźnych, które się na nic nie przydały, odwrócił rozmowę.
— Widzę, — odezwał się, — że trudno jakoś mówisz po polsku.
— A! bo prawie tego języka nie używam. W domu mówić muszę po niemiecku... otoczony jestem Niemcami. Rzadko spotykam ziomków i tych unikać muszę. Przy-