i mnie przebaczy... los się nasz na lepszy zmienić może...
— Jakkolwiek wypadek smutny, ale dla was skutki mieć musi najlepsze. Powiniście natychmiast jechać do Berlina...
— Ja? nie — ale Wilhelmina musi... ja — ja zostanę z dziećmi... zobaczymy — rzekł Wolski... Niech się ze mną co chce dzieje, byleby jej i dzieciom lepiej było... Jam nawykł do cierpienia, skóra na mnie od ciosów stwardniała...
— Nie ma chwili do stracenia — odezwał się garbaty — byłbym ci teraz zawadą i czuję, że się oddalić powinienem. Rad tylko jestem, że mnie lepszej przyszłości nadzieja pociesza... Przybyłem w dobrą godzinę.
Wyciągnął doń rękę...
— Nie, czekaj jeszcze chwilę — począł Wolski... radź mi... co mam robić? Wihelmina ten cios uczuje... była przywiązaną do brata.
— Który was zupełnie opuścił...
— Nie mogło być inaczej... Odwiedził ją raz przecie, gdym ja był na kampanii w Szlezwigu... Przeczytaj list... zdaje mi się, że matka ją wzywa? Ją czy nas?
Wojtuś wziął list ze stołu... w kilku miejscach widocznie był skropiony łzami.., ręka, co go pisała, drżała. — W istocie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.