może być innych interesów jak niemieckie! — zawołała żywo.
— Na nieszczęście my nie z dobrej woli, ale zmusu przymięszani jesteśmy wcale niepotrzebnie do interesów niemieckich.
Spraw naszej narodości bronić musimy — odparł doktor.
Nastąpiło milczenie. Arnheim i gospodyni spojrzeli na siebie.
Po chwilce zdawał się budzić z uśpienia uczony autor dzieła o posłannictwie plemienia niemieckiego i począł głosem profesora z katedry:
— Panowie jesteście, widzę, nie uleczeni i nie przejednani do dziś dnia... ale są konieczności historyczne, są fatalizmy nieuniknione... Misya Niemiec cywilizacyjna...
— My także, szanowny panie, przyznajemy sobie pewne posłannictwo idei i zasad — rzekł Wojtuś z uśmiechem — wątpię, żebyśmy się w tym względzie porozumieć mogli...
— Tak i mnie się zdaje — rzekł dr. Arnheim.
Gospodyni patrząc nań, uśmiechnęła się.
— Mnie się zdaje — dodała, jakby chcąc zakończyć rozmowę — że zlanie się i zjednoczenie z takim narodem jak niemiecki powinno być pożądanem i miłem... podzielać jego wielkie losy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.