— A! na nią się skarżyć nie mogę — kobieta prawdziwie wyższa.
— Ja to widzę — odparł ze zwykłym sobie sarkazmem Wojtuś — musicie oboje stać bardzo wysoko, zkąd nawet nie widać, że ty nie masz porządnego pokoju i wygód, jakieby ci należały...
Mieszkasz jak student.
Wolski się zarumienił.
— Proszę cię — to dla tego tylko, że ja żadnych wygód nie potrzebuję, odwykłem od nich, gardzę niemi... Przez długie lata ich nie miałem, dziś stałem się dobrowolnym Diogenesem, po cóż się do tego przyzwyczajać.
Nawet Frycowi chcę tem dać dobry przykład.
Wojtuś się roześmiał. — Z twej strony jest to niezmiernie pięknem, heroicznem... ale gdybym ja był twoją żoną i kochał ciebie, nie słuchałbym a otoczyłbym cię trochę większem staraniem...
— Zmiłuj się — wybuchnął Wolski za ręce go chwytając — ale ona sto razy to chciała uczynić — ja się sam jej oparłem. Słowo ci daję!
— A zatem milczę — dodał garbus — a że gościa masz w domu odchodzę...
Wolski wyprowadził go aż na schody... Milcząc, ścisnęli się za ręce.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.