Jednego poranku, gdy doktor pracował nad mową, którą miał mieć w parlamencie, wszedł Wolski mizerniejszy jak zwykle i tak smutny, że nawet wyrazu swej twarzy ukryć nie usiłował... Siadł, podparł się na łokciu, zadumał nie mówiąc słowa.
— Co ci to jest?
— Nic — głowa mnie boli!
Wojtuś mu puls pomacał.
— Poruszony czemś jesteś...
— Nie wiem... — odparł roztargniony Wolski — a ty co robisz?
— Widzisz, pracuję nad mową, która się na nic nie zda i za którą oberwiemy kilka znanych nam już obelżywych wyrażeń... Jednakże nie mogę, będąc deputowanym, nie popisać się choćby z jednym, jedynym Maiden-Speech... Uznaną jest rzeczą, iż powinniśmy protestować do końca w obliczu Europy, która śpi, i Niemiec, które się naigrawają — trzeba być posłusznym. Według mnie daleko większego znaczenia byłoby milczenie i abstynencya
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.