— Spowiadaj mi się, od czego cię głowa boli... spluń tę biedę — lżej ci będzie...
Wolski spojrzał bystro, zabrakło mu odwagi, westchnął i zmilczał.
— Mów ty sobie, co chcesz, — począł Wojtuś — ja cię znam, nie usiłuj mi darmo wmówić, że jesteś w domu szczęśliwym... Dość na ciebie spojrzeć, by się domyśleć tego, z czem ty się taisz... Tobie źle jest na świecie...
Nie podnosząc oczów, jakby się wstydził, machinalnie przewracając pochwyconą książkę, Wolski szepnął cicho:
— Choćby tak było! nie ma na to rady.
— Przepraszam cię — mężczyzna powinien być głową domu; jeźli mu źle w nim, ma tysiączne środki poprawienia sobie bytu.
— Tak, gdy jest panem w domu... — rzekł Wolski — lecz ja nim nie byłem nie jestem i nie będę... Zaczęło się od wielkiego szczęścia, którego zmącić nie śmiałem nutą dla jej ucha dysharmonijną... milczałem... W nędzy i prywacyach jako silniejszy nie mogłem się znęcać nad nią... a teraz... teraz jest ona w domu rodziców, w którym rozkazuje ojciec — ja zaś... jeśli chcesz — mam rolę cierpianego sługi, nad którym wspaniałomyślne Niemcy mają trochę litości...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.